XV Krajowy Zjazd Lekarzy – Nie mędrca szkiełko i oko…

             Był dawno temu w „Polityce”, przed którymś ze zjazdów wówczas jedynie słusznej partii, taki rysunek Szymona Kobylińskiego – dwaj narciarze stoją na górnej stacji wyciągu i jeden mówi do drugiego: „Zjazd zjazdem, ale co ci na dole powiedzą?”.

            Od XV Krajowego Zjazdu Lekarzy minęło trochę czasu, opadł bitewny pył, można się pokusić o spokojną refleksję. Jak słyszałam,  ten ostatni zjazd był szczególnym doświadczeniem w historii samorządu lekarskiego. W zewnętrznej, organizacyjnej formie był ponoć identyczny jak poprzednie, odbywał się według w zasadzie stałych reguł wyborczych i pod rygorami regulaminów, natomiast w swoim wewnętrznym przebiegu był odmienny od dotychczasowych, ukształtowanych trzydziestoletnią tradycją poprzedzających go czternastu zjazdów. No, może trzynastu, bo niektóre elementy takiego sterowania zgromadzeniem, jak mówił mi jeden z rozmówców, miały już miejsce cztery lata temu, ale nie w takiej skali i precyzji zastosowanych technik.

            Jeden z kolegów z Izby warszawskiej powiedział mi, że XV KZL był powtórzeniem w skali ogólnopolskiej scenariusza zrealizowanego na ostatnim zjeździe OIL w Warszawie. Oznacza to, iż metody opisane poniżej, doskonalone w Warszawie i kilku innych Izbach, mogą mieć wkrótce zastosowanie w całym kraju, co może mieć daleko idący wpływ na przyszłość lub brak przyszłości samorządu. Już je widać, choć dalsze skutki poznamy, gdy tak zmodyfikowany samorząd objawi swe oblicze w działaniu. Z czasem zapewne pojawi się też pytanie o wierność regułom demokratycznym w wyłanianiu organów przedstawicielskich i o wartość organizacji, która posługuje się tak zmanipulowanymi procedurami wyborczymi.

            Warto opisać te mechanizmy, zrozumieć i przeanalizować, aby poznać organizację, w której się jest i niekiedy się jej też służy (poznaj samego siebie – tym razem w skali organizacyjnej, a nie indywidualnej). Zacznijmy więc od początku. W Warszawie pojawili się delegaci wybrani na okręgowych zjazdach lekarzy. Delegaci ci byli albo „młodzi”, albo „starzy”, ponieważ niektórzy liderzy środowiskowi i co bardziej krewcy uczestnicy zjazdów okręgowych od razu informowali, że taki jest właśnie podział gremium reprezentatywnego dla stanu lekarskiego, i że na zjeździe musi się rozegrać tzw. „walka pokoleń”. Cele tej walki nie są głośno wyjawiane, choć nad polem bitwy szerzy się teza, że „młodzi” muszą w końcu pokonać „starych”, bo ci nie dość skutecznie zabiegają o interesy „młodych” (więc my, „młodzi”, zrobimy to lepiej) albo wręcz utrudniają lub uniemożliwiają osiąganie „młodym” istotnych dla nich celów. Taka to już jest ta „starość” – tak zawistna, że posuwa się do działania na szkodę „młodych”.

Gdyby ktoś pytał – „młodzi” to tacy do 37. roku życia, „starzy” to przekraczający ten wiek. I to nie jest domniemanie, lecz definicja zasłyszana w kącie sali obrad zjazdu, w formie hasła-rozkazu: „w głosowaniu wycinamy wszystkich powyżej 37. roku życia”. Dziwna to młodzieżówka w wieku 36-37 lat i niemniej dziwni „starcy”, czy jak to się teraz uczenie mówi „dziadersi”, w wieku 37 plus. Wniosek dodatkowy – nie ma wieku średniego. Jesteś albo młody, albo stary, możesz należeć tylko do jednej z tych grup i w każdej przysługuje ci odmienna kwalifikacja środowiskowa, inne prawa i obowiązki, inne szanse niezależne od czegokolwiek, poza kryterium wieku.

Szykując tę pokoleniową ofensywę, w trakcie wyborów okręgowych izb lekarskich dokładano starań, aby do ciał kolegialnych i na delegatów na Krajowy Zjazd Lekarzy wybierano jak najwięcej „młodych”. Najlepiej, aby mieli liczebną przewagę nad resztą, bo kiedy ma się większość można (jeśli takie jest wezwanie) ewentualnie, jak to się delikatnie ujmuje, „wyciąć” kogo się chce. Logiczne? – logiczne! Toż to czysta polityka. Ona też polega na „wycinaniu”, koniecznym, gdy chętnych do udziału we władzy jest więcej niż stołków. Ten sam efekt, tj. obsadę wszystkich stanowisk, można wprawdzie osiągnąć nie „wycinając”, tylko wybierając np. najlepszych lub najciekawszych, lecz to wymagałoby zastosowania innych kryteriów wyboru. Kryterium wieku jest proste, nie wymaga angażowania rozumu i sięgania po hierarchię wartości. W kampanii wyborczej powstawały więc lotne brygady, które prośbą, groźbą i obietnicą, a przede wszystkim presją psychologiczną namawiały lub wręcz przymuszały do udziału w wyborach, zarówno wybierających, jak i wybieranych. Nie od dziś wiadomo, że jedną z podstawowych potrzeb psychologicznych człowieka jest przynależność do grupy, szczególnie takiej, która uważa się za lepszą od innych. Cóż, „jesteśmy lepsi, bo jesteśmy młodzi, a oni są gorsi, bo są starzy”. Lepszy jest ten, który jest „nasz” i nawet najbardziej kreatywny będzie gorszy, jeśli jest „ich”.

            Wiele jest przyczyn obecnej dynamiki podziału na „starych” i „młodych”, i na razie je przemilczę, innym razem. Pominę więc wątek walki lekarzy między sobą o pozycję na rynku usług zdrowotnych, o podział „tortu”, w którym to podziale gwałtownie doszło do niebezpiecznych nierówności. Pozostanę jedynie przy stwierdzeniu, że ten podział jest kolejną próbą spożytkowania energii wytworzonej podczas protestu rezydentów. Pewien młody działacz samorządowy powiedział mi, że jest to być może ostatni moment, kiedy ten historyczny protest można jeszcze jakoś wykorzystać. W rozgrywkach z państwem już się to nie uda, to przynajmniej na polu samorządowym trzeba zebrać ostatnie „frukta”. Inny działacz powiedział: „Teraz jesteśmy młodzi, za chwilę będziemy starzy, lecz zanim przyjdą następni młodzi, może, jak w przypadku obecnych starych, pęknie nam w samorządzie trzydzieści lat, więc jest o co zawalczyć”.

            Uczestnicy zjazdów okręgowych, ale też i krajowego, to już dość ograniczona, stosunkowo niewielka grupa lekarzy, a więc łatwa do sterowania lub wręcz do manipulacji, a pokusa to silna.  I tu wkracza to „nowe”, czyli nowe środki komunikacji – social media. Tzw. „młodzi” posługują się nimi z łatwością, bo jeśli wierzą, że biorą udział w walce o słuszną sprawę, widząc, że zastosowanie tych kanałów informacji daje przewagę w walce wyzwoleńczej młodości nad obmierzłą starością, szybko podporządkowują się jednemu ośrodkowi informacyjno-decyzyjnemu, odrzucając wysiłek indywidualnej oceny. I dla tego, co nazwałam „ośrodkiem decyzyjnym”, to też budzi pokusę wykorzystania owego mechanizmu do swoich celów. Jakich? Mogą być tylko dwa –  naprawa starego świata i pchnięcie go na tory rozwoju i postępu, ku jutrzence przyszłości lub po prostu zdobycie władzy i korzyści z nią związanych. Pomimo alternatywy, zwykle mamy do czynienia z wyborem tej drugiej, gorszej opcji. To takie powtórzenie w mikroskali mechanizmu powstawania dyktatur. Wódz, a za wodzem wierni, przeciwko strupieszałemu światu. Redukcja analizy sytuacji, uwzględniającej wszystkie uwarunkowania, do określenia jednej przyczyny sprawczej i jednej propozycji rozwiązania. Myślenie to ciężka praca, i to taka, która niekoniecznie przynosi nam bezpośrednią i wymierną korzyść. Dlatego może lepiej jej unikać? W praktyce metodologia przejmowania władzy polega na ustalaniu przez „dyrygenta” walki o wolność jednej listy kandydatów do obsady stanowisk funkcyjnych i ciał kolegialnych. Tyle nazwisk, ile miejsc – 100% na 100%. Żadnego luzu, żadnej możliwości indywidualnego wyboru, dobrowolna rezygnacja z demokracji. I coś jeszcze – zgoda na banał w mechanizmach podejmowania decyzji. Następnie „swoi” dostają na telefony komórkowe jedną listę do przepisania na kartę wyborczą i dobrowolnie rezygnują z wolności i niezależności głosowania. Wybór już został dokonany. Pod zewnętrzną formą demokracji i walki o cel wspólny dyktatura realizuje swoje ukryte cele. Znacznie to ułatwił postęp technologiczny, szybki SMS czy tweet w grupie to jest to nowe, co nieuchronnie modyfikuje nasze życie. Dla takiej organizacji, jak korporacja lekarska, to bardzo groźne zjawisko. Walka na koncepcje, programy jest istotą zbiorowego (w naszym przypadku korporacyjnego) działania. W zamian mamy nałożenie schematów z polityki wziętych. I to musi osłabiać naszą organizację. Samorząd jest reprezentacją społeczności wykonującej zawód w istocie swojej indywidualny, naznaczony głębokimi osobistymi decyzjami, jakimiś tam „górnolotnymi ozdobnikami”, takim jak powołanie, poświęcenie, służba, które i dla młodych ludzi niekiedy mają znaczenie (choć bym ich nie przeceniała). Do tego dochodzą jeszcze takie przesłanki, jak obowiązek ustawicznej nauki, rozwoju i dojrzewanie osobowości lekarskiej, zweryfikowane doświadczeniem życiowym i zawodowym. Wykorzystanie w takim środowisku do walki wyborczej populizmu i poszukiwanie poklasku przy pomocy prostego, by nie powiedzieć prostackiego przekazu, wykorzystywanie
zachowań stadnych zamiast poszukiwania indywidualności i jednostek kreatywnych musi osłabiać naszą samorządność i nasze środowiskowe wartości.

            Sytuacja jest zła. Samorząd jest pęknięty, jest strukturalnie uszkodzony. Do tego, co wydarzyło się na 15 KZL, doszła jeszcze seria różnych zdarzeń, które miały miejsce na poprzedzających go zjazdach okręgowych. Styl wymiany prezesów i członków organów izb też często budził, jak słyszałam,  duże zastrzeżenia. To oczywiście nie musi jeszcze niczego oznaczać. Nowe władze izbowe mogą okrzepnąć, poczuć ciężar odpowiedzialności, przypomnieć sobie wszystkie ideały założycieli samorządu, uruchomić cały nieużywany dotąd pryncypializm i nadrobić wszystkie zaległości zawinione przez „starych”. Wtedy być może linia podziału się zabliźni.

            Jednak istotą tego procesu będzie po części odzyskanie, a po części zbudowanie autorytetu tej organizacji. Kluczem do wyśnionej skuteczności samorządu jest siła autorytetu i jakość refleksji systemowej, a nie autorytet siły. Dowodem na to są powtarzane co jakiś czas akcje protestacyjne lekarzy czy środowisk medycznych, które nie przynoszą żadnych rezultatów, poza obniżaniem autorytetu naszej organizacji. Sposób wymiany reprezentantów naszego lekarskiego środowiska na przełomie VIII i IX kadencji też nam autorytetu nie podnosi.

Samorząd musi sobie poradzić w tej kadencji z wieloma bardzo poważnymi problemami, głównie kryzysem frekwencyjnym i kryzysem przywiązania swoich członków do własnej reprezentacji. Najlepiej, gdyby poradził sobie autorytetem, ale może też autorytaryzmem. Może zostaną opracowane nowe, autorytarne formy organizacji wyborów i będzie jak za PRL, której „młodzi” nie znali, kiedy głosowało 95% obywateli, z których 89,9% popierało „jedynie słuszną linię”. Wówczas samorząd będzie się prolongował jako struktura nie do zdarcia, ale ciesząca się pozorami akceptacji, jak to się wówczas mówiło, przez szerokie masy. Czy to było rzeczywistym celem kampanii wyborczej pod szyldem #SAMORZĄD PRZYSZŁOŚCI?

            Cóż, poczekajmy na rozwój wypadków. To, że obecnie mamy sytuację kiepską, nie oznacza, że zawsze tak będzie.

 

Marzena Ksel-Teleśnicka